Witajcie kochane w kolejnym wpisie. Dzisiejszy post po raz pierwszy gości na blogu, ale uznałam, że warto zrobić coś takiego i pokazać wam produkty, które w ostatnim czasie mnie nie zachwyciły, choć nie okazały się bublami, czyli są takie MEH właśnie. Jeden z tych produktów nawet doczekał się osobnej recenzji, ale więcej nie przedłużam i zapraszam was na wpis.
FACEBOOM PIANKA MYJĄCA DO TWARZY
Kosmetyki Faceboom to raczej polecane produkty i rzadko zdarzało mi się czytać negatywne recenzje na ich temat, a po przetestowaniu peelingu do ust tej marki, który sprawdza się u mnie naprawdę, świetnie postanowiłam sięgnąć po kosmetyk do twarzy. I tak złapałam na promocji piankę oczyszczającą, którą nie do końca lubię. Przede wszystkim, to co mnie nie przypadło w niej go gustu, to fakt, że aż za mocno w moim odczuciu oczyszcza twarz, a przez to mam uczucie wysuszenia twarzy i takiego delikatnego ściągnięcia. Kolejny aspekt to zbyt intensywny pudrowo-owocowy zapach kosmetyku i jak wiele woni w produktach mi nie przeszkadza i na ogół jest delikatna, tak środek zapachowy użyty w tej piance to nie moja bajka i jest taki aż nazbyt cukierkowy. Oczywiście piankę zużyje do mycia twarzy, bo daje sobie radę w swoim podstawowym zastosowaniu, ale czuję, że lepiej trzymać się z dala od innych produktów tej marki, a szkoda, bo kusiła mnie fioletowa seria.
NONI CARE DAY FACE CREAM GARDEN OF EDEN
Macie tak czasem, że chcecie bardzo przetestować jakąś markę produktów i kiedy w końcu dostaniecie kosmetyk w swoje ręce, okazuje się, że to małe rozczarowanie? Ja tak mam w przypadku kremu Noni Care Garden of Eden, który owszem daje radę z nawilżeniem mojej twarzy i nie tylko, ale ma też kilka wad niestety. Przede wszystkim, to co mnie troszkę przeszkadza w tym produkcie to fakt, że on bieli twarz, choć to jestem w stanie przecierpieć. Niestety nie lubi się z każdym podkładem, a dodatkowo paskudnie zasycha przy ujściu tubki, co wymaga często czyszczenia opakowania. Jest to prawdopodobnie spowodowane zbyt lejącą konsystencją tego gagatka. To, co też nie do końca mnie przekonuje to zapach pomarańczowych landrynek, który zaserwował nam producent, ale to jeszcze ujdzie, powiedzmy i nie jest takie uciążliwe, jak przy piance do twarzy. Ogólnie cała magia na temat marki Noni Care po prostu prysła w moim przypadku i po zużyciu tej tubki więcej nie kupię ani tego kremu, ani innego kosmetyku tej marki, bo mi zwyczajnie przeszło.
BIELENDA FRESH JUICE HYDRO ESENCJA DETOKSYKUJĄCA Z LIMONKĄ
O hydroesencjach marki Bielenda było głośno i to wszędzie swego czasu, w końcu linia fresh juice zrobiła niemałą furorę. I o ile rozumiem fenomen płynów micelarnych z tej serii, które są swoją drogą świetne, to przyznam, że detoksykująca hydroesencja z limonką nie zrobiła na mnie wielkiego wrażenia. Owszem sprawdza się pod kremem jako serum, ale nie daje żadnego wybitnego działania oprócz utrzymania nawilżenia w skórze. Na lato efekt ok, ale doskonale wiem, że w zimniejsze miesiące to się nie sprawdzi totalnie. Obecnie tylko zużywam ten produkt i mam nadzieję, że niedługo pokażę wam go w denku i zamienię na coś innego.
YVES ROCHER ROŚLINNY PEELING DO CIAŁA MORELA
Ten peeling otrzymałam w spadku po mojej mamie, która takich produktów nie używa. I powiem wam, że tutaj trafił się mały niewypał. Mowa oczywiście o roślinnym peelingu do ciała Yves Rocher z morelą. Owszem ten peeling zdziera, jeśli tylko uda się wam złapać nieco tej konsystencji w ręce, ponieważ jest ona dość wodnista jakby, a nie typowo gęsta, jak to jest w wielu peelingach do ciała, więc z mokrego ciała szybko się ulatnia. Na suchej skórze jest nieco lepiej, ale nadal ciut daleko do ideału. Plus to ładny zapach produktu oraz wygodne opakowanie w postaci tubki.
I tym akcentem kończę ten wpis. Jeśli te kosmetyki sprawdziły się u was świetnie, bardzo mnie to cieszy i dajcie mi koniecznie znać dlaczego. U mnie niestety okazały się niewystarczające pod kilkoma względami, choć tylko jeden produkt można nazwać bublem w dzisiejszym zestawieniu.
A ja akurat lubiłam tę piankę Faceboom :). Z drugiej strony przyzwyczajona jestem do mocnego oczyszczania, regularnie raz na jakiś czas stosuję np. czarne mydło :)
OdpowiedzUsuńW sumie to nic z powyższych kosmetyków nie miałam. Natomiast jeśli chodzi o tą serię Bielendy, to dla mnie właśnie ich płyny micelarne są takie meh :D
OdpowiedzUsuńNa mnie marka Boom nie robi wrażenia ;)
OdpowiedzUsuńNiczego akurat nie miałam :)
OdpowiedzUsuńEsencja Bielendy u mnie również niczego nie robiła (miałam ananasową). Dziwne, że pianka do mycia tak przesusza, bo z zasady powinna być delikatniejsza dla skóry ;)
OdpowiedzUsuńNie znam żadnego z Twoich MEH-ów. Ale lubię serię Fresh Juice chociażby ze względu na cudowne zapachy 🙂
OdpowiedzUsuńKonkretnie tych produktów nie miałam, ale serum z Noni Care uwielbiam, podobnie jak krem pod oczy, kremy czekają w kolejce. Esencji Bielendy nie miałam, ale żel micelarny miałam i był genialny.
OdpowiedzUsuńOsobiście znam esencję i faktycznie szału nie robi. Kojarzę, że miałyśmy ją w podobnym czasie, więc widzę, że Tobie wybitnie nie przypadła do gustu :P Natomiast z face boom miałam sporo produktów w sumie i każdy był taki ok. Niby przyjemny, ale bez szału, może maska algowa była taką z fajniejszych. Fioletowa seria już totalnie mnie nie kusi :D
OdpowiedzUsuńTeż nie polubiłam się z pianką faceboom, choć w moim odczuciu oczyszcza za słabo :D
OdpowiedzUsuń