Witajcie kochane w kolejnym wpisie. Dzisiaj powracam do was z recenzją trzech maseczek marki Bebeauty, o których szczegółowo nie wspomniałam jeszcze na blogu. Pojawią się tutaj dwie maski w płachcie oraz moje nowe odkrycie w postaci glinkowej maseczki, która gości u mnie już jakiś czas. Jeśli jesteście ciekawe, co o nich myślę, zapraszam do dalszej części wpisu.




maska odżywcza do cery zmęczonej i pozbawionej blasku z witaminą C, olejkiem jojoba i rutyną



Na pierwszy ogień idzie maska odżywcza do cery zmęczonej i pozbawionej blasku z witaminą C, olejkiem jojoba i rutyną. W moim odczuciu to była bardziej maska odświeżająca. Udało mi się ją wypróbować jeszcze latem. Trzymałam ją ok. 15-20 minut na twarzy. Płachta była bardzo dobrze nasączona, ale nic nie z niej nie kapało na szczęście. Była też dość dobrze dopasowana do twarzy i nie spadała, więc mogłam w niej normalnie coś zrobić. W moim odczuciu, jak napisałam wyżej była to bardziej maska odświeżająca i rozjaśniająca cerę niż odżywcza, ponieważ nie poczułam po niej znaczącego odżywienia skóry. Warto też zaznaczyć, że przyjemnie  łagodzi cerę. Taka fajna maska do stosowania doraźnego. Ładnie pachniała cytryną.  Tania i dobra. 


maska nawilżająca z kwasem hialuronowym, olejkiem ryżowym i witaminą E



Druga maseczka to wersja nawilżająca z kwasem hialuronowym, olejkiem ryżowym i witaminą E. Udało mi się użyć tej maseczki dość niedawno, wydaje mi się, że była już nawet w projekcie denko, nie mniej jednak warto o niej wspomnieć jeszcze raz w tym wpisie. Płachta standardowo bardzo dobrze nasączona i w miarę dopasowana do twarzy, aby z niej nie spadać podczas noszenia przez te 15-20 minut. Maska w moim odczuciu jest naprawdę odżywcza, przynajmniej dla mojej mieszanej cery i wydaje mi się, że na niej mocno mogłaby skorzystać cera sucha właśnie, czyli ta do której maska jest stricte przeznaczona. Tę maskę zdjęłam akurat po 10 minutach, bo uznałam, że to w tym wypadku wystarczający czas akurat, obawiałam się też, że na buzi zostanie warstwa, która nie będzie chciała się wchłonąć. Na szczęście moje obawy w żaden sposób się nie potwierdziły, a pozostała na twarzy esencja szybko się wchłonęła w cerę bez uczucia klejenia i dziwnego filmu, który mógłby mi przeszkadzać. Bardzo przyjemnym aspektem jest zapach tej maseczki. Ja w niej czuję woń kremu z japońskiej serii Marion, którego miałam okazję używać parę miesięcy temu i całkiem dobrze się sprawdzał. Tania i całkiem dobra maska. 

Z tej serii udało mi się wrócić do wersji z bambusem. Będę jeszcze polować na inne, bo to tanie maski, które całkiem polubiłam. 


bebeauty maska porcelanowa glinka


Ostatnia maseczka to porcelanowa glinka również marki bebeauty przeznaczona do cery suchej i dojrzałej. Przyznam, że kupiłam ją ze względu na krótszy skład. Pierwsze spotkanie z maseczką nie należało do super przyjemnych w pierwszym momencie, ponieważ przez kilka chwil czułam pieczenie na buzi, ale nie takie intensywne, aby czym prędzej pozbywać się maseczki z twarzy i żebym zobaczyła mocno zaczerwienioną cerę po zmyciu, takich atrakcji na szczęście nie było. Trzymałam ją oczywiście przepisowe 10 minut, jak każe producent.  Nie mogę się nie zgodzić z tym, że maseczka przyjemnie wygładza buzię, nawilża ją i troszkę też odżywia, co przekłada się na brak wysuszenia na mojej cerze, a umówmy się, na dworze w ostatnim czasie zrobiło się mało przyjemnie, więc tym bardziej to doceniam, bo wiem, że moja cera mogłaby na to zareagować, a z tego, co widzę, im więcej nawilżenia jej daje, tym lepiej się ma. Nie wypowiem się w kwestii poprawienia elastyczności skóry, ponieważ nie mam z tym wielkiego problemu do tej pory. Nie zauważyłam też żadnych skutków ubocznych w postaci zapychania czy innego dyskomfortu na buzi, a sytuacja, o której wam wspomniałam, miała miejsce tylko przy pierwszym użyciu i nie mam pojęcia, dlaczego tak było. Maseczka nie należy do tych zastygających, więc nie ma konieczności zwilżania jej hydrolatem lub tonikiem, a zmycie jest dziecinnie proste. Nie ma również żadnego zapachu, troszkę szkoda, ale z drugiej strony może to lepiej nawet.  
Kosztowała ok. 8 zł, ale można ją dorwać nawet w biedronce. 


Podsumowując: Wszystkie trzy maseczki, o których wam dzisiaj opowiedziałam, polubiłam. Te płachcie są dobre do doraźnego stosowania, na takie małe spa raz w tygodniu, żeby dać cerze troszkę więcej nawilżenia, a przy okazji się zrelaksować. Maska glinkowa jest całkiem przyjemna, nawet dla mieszanej cery i wydaje mi się, że to dobry wybór na jesień i zimę, przynajmniej w moim odczuciu.



7 komentarzy:

  1. Chciałam kupić glinkę, ale kiedy byłam w Biedronce (a chodzę do niej rzadko) to niestety jej nie zastałam na sklepowych półkach... Pozostałe już mnie tak nie zainteresowały, ale ogólnie czasem sięgam po różne bierdonkowe maseczki :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wersję nawilżającą bym spróbowała, odżywcza jakoś średnio mnie ciekawi, a najlepsze glinki są te, które zrobię sama :P

    OdpowiedzUsuń
  3. Kurcze dawno już nie robiłam sobie masek, muszę to zmienic

    OdpowiedzUsuń
  4. Przyznam, że akurat ta trójka mnie nie kusi ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja mam złotą glinkę, na cuda nie liczę, bo Marion się u mnie średnio sprawdza, ale za taką cenę - ja kupiłam ją jeszcze taniej, żal było nie wziąć :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Jejku, nie widziałam ich w swoich Biedronkach, a bym chętnie wypróbowała :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Zainteresowałaś mnie glinką. Nie widziałam jej w biedronce, a maseczki z glinkami zawsze dobrze działają na moją skórę ;)

    OdpowiedzUsuń

Za wszystkie komentarze serdecznie dziękuję :) To zawsze motywuje do dalszego pisania :) Staram się odwiedzać wszystkich komentujących, więc nie zostawiaj linków do swojego bloga, reklam, stron i innego spamu, bo takie komentarze usuwam. Nie wyrażam również zgody na kopiowanie moich zdjęć i tekstów bez pytania.