Witajcie kochane w kolejnym wpisie. Dzisiaj wpadam do was z kolejnym wpisem z serii weekendowe maskowanie. Nie pytajcie mnie, jak dawno temu powinien powstać ten post, ale muszę przyznać, że mam spory poślizg. Zawsze było coś ważniejszego do zrecenzowania, ale skoro wracam z serią tych wpisów, postanowiłam, że zacznę od  masek w płachcie. Jeśli ciekawi was, czy warto kupić maski mediheal i jak u mnie wypadły, koniecznie czytajcie dalej. 



Cena i dostępność

maski w płachcie, koreańskie maski w płachcie


Maski mediheal (tomato, blueberry i pumpkin) znalazłam swego czasu  cenie 5zł za sztukę w biedronce. Wiem, że są też dostępne w drogeriach internetowych, a ich cena waha się od 3 do 6 zł za sztukę. 




ACAI BERRY 


maski w płachcie, koreańskie maski w płachcie


Obietnice producenta:
*tonizuje
*nawilża
*odżywia skórę 


  Recenzję rozpocznę od wersji z jagodą acai. Płachta w masce jest bardzo dobrze wycięta i dopasowana do twarzy. Materiał, z którego jest wykonana, ma nieco grubszą strukturę, więc maska nie rozciąga się podczas dopasowywania i noszenia. Dodatkowym atutem jest fakt, że bardzo dobrze przylega, więc można spokojnie wykonywać inne czynności, zamiast leżeć.  Cera po maseczce jest bardzo dobrze nawilżona, odżywiona i wygładzona. Serum, które pozostaje po masce, świetnie nadaje się do dalszych kroków pielęgnacyjnych. Dzięki żelowej konsystencji szybko się wchłania i nie klei na twarzy. Potem wystarczy nałożyć tylko krem, który zamknie całą pielęgnację i zatrzyma w skórze na dłużej to nawilżenie, które dała jej maska. W kwestii zapachu to jest on delikatny, lekko owocowy. Sądzę, że nie będzie przeszkadzał większości z was. 

W składzie znajdziemy glicerynę, hydrolizowany kolagen, hydrola z róży stulistnej, alantoinę, ekstrakt z jagód acai, ekstrakt z jagód, ekstrakt z truskawek, wyciąg z otrąb ryżowych, ekstrakt z chrząstnicy kędzierzawej czy ekstrakt z zielonej herbaty. 



PUMPKIN 


maski w płachcie, koreańskie maski w płachcie

Obietnice producenta:
*oczyszcza
*liftinguje
*wygładza 
*uelastycznia




Druga w kolejności do testowania poszła maska z dynią. Przyznam, że po raz pierwszy stosowałam produkt z takim składnikiem. Płachta jak w przypadku maski z jagodami również była dobrze wycięta i nie spadała mi z twarzy. Dodatkowo łatwo ją było dopasować i funkcjonować w niej, co uważam za plus, ponieważ z maskami w płachcie bywa to dość trudne często. Maska jest też bardzo dobrze nasączona serum, ale nic z niej nie spływa i nie kapie. Z racji tego, że po tej masce zostało mi jeszcze sporo esencji do wykorzystania, więc przydała się też podczas porannej pielęgnacji twarzy. Cera po masce była bardzo dobrze nawilżona i wygładzona, a wszelkie zaczerwienienia, które miałam tego dnia, zniknęły dzięki tej masce. Skóra stała się też nieco bardziej elastyczna. W kwestii zapachu tutaj również producent uraczył nas delikatną owocową wonią, którą nikomu nie przeszkadza i nie męczy. 



W składzie maski znajdziemy hydrolizowany kolagen, hydrolat z róży stulistnej, ekstrakt z dyni, ekstrakt z korzenia ostryżu długiego, ekstrakt z ogórka, ekstrakt z grzyba shitake, ekstrakt z zielonej herbaty i ekstrakt z ziaren kawy. 




TOMATO



maski w płachcie, koreańskie maski w płachcie

Obietnice producenta:

*nawilża

*odżywia

*uelastycznia

*oczyszcza


Ostatnia w dzisiejszej recenzji jest maska z pomidorem. Przyznacie, że to nietypowy składnik w pielęgnacji, ale jednocześnie bardzo ciekawy moim zdaniem. Płachta tradycyjnie jest dobrze wycięta i dopasowana do twarzy. Tutaj również nic nie kapie i nie utrudnia funkcjonowania w maseczce. Skóra po ściągnięciu maseczki jest świetnie nawilżona, odżywiona i wygładzona. Była też lekko rozjaśniona po masce. Esencja pozostała po masce jest żelowa, więc jak w poprzednich przypadkach bardzo dobrze zastępuje serum w pielęgnacji. Potem wystarczy tylko zamknąć nawilżenie kremem. Plus to również bardzo ładny zapach maski. W tym przypadku jednak nie jest to żadna konkretna woń, ale znów jest delikatna i na pewno nie będzie przeszkadzać. 

W składzie maski znajdziemy tradycyjnie hydrolizowany kolagen, hydrolat z róży stulistnej, ekstrakt z pomidora, ekstrakt z kiwi, ekstrakt z drzewa herbacianego, ekstrakt z winogron czy ekstrakt z kaki i  nasion kakaowca. 


Podsumowując, były to całkiem udane maseczki w płachcie. Oczywiście działanie było bardzo typowe, jak dla wielu tego rodzaju maseczek. W swojej pielęgnacji traktuję je bardziej jako dodatek i fajną pielęgnację na przykład latem, ponieważ taka maska schłodzona w lodówce zdecydowanie przyniesie ulgę cerze oraz ukoi wszelkie zaczerwienienia. Dodatkowy atut to  cena w tym przypadku. Z dostępnością stacjonarnie bywa różnie, ale jeśli zainteresują was te maski, spróbujcie polować na nie w Biedronce, może wrócą lub online w drogerii ekobieca.pl, gdzie są na stałe. 



4 komentarze:

  1. Lubię maski tej marki, dla mnie są chyba najlepsze wśród tych w płachcie. Chociaż te 'zwykłe' są podobne do wszystkich masek w płachcie. Ale te bardziej bajeranckie typu płachta żelowa czy maska z ampułką, która ma formę cienkiej błony są mega fajne! Wyróżniają się zdecydowanie na tle innych, także polecam Ci takie bardziej oryginalne sprawdzić jeszcze :) Sama tych konkretnych nie mam, ale w zapasach mam dyniową podobną do Twojej.

    OdpowiedzUsuń
  2. W sumie to dokładniej Mediental a nie Mediheal ;) Zawsze najbardziej kuszą mnie dyniowe wersje masek w płachcie, ale nie jestem tego w stanie racjonalnie wytłumaczyć :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja teraz testuje maskę magnetyczną którą ściąga się magnesem 😁

    OdpowiedzUsuń

Za wszystkie komentarze serdecznie dziękuję :) To zawsze motywuje do dalszego pisania :) Staram się odwiedzać wszystkich komentujących, więc nie zostawiaj linków do swojego bloga, reklam, stron i innego spamu, bo takie komentarze usuwam. Nie wyrażam również zgody na kopiowanie moich zdjęć i tekstów bez pytania.