Witajcie kochane w kolejnym wpisie. Dzisiaj wracam do was z garstką kosmetyków, które podbiły moje serce w kwietniu. Tym razem złożyło się tak, że to same kosmetyki do pielęgnacji, ale żeby nie było tak kolorowo, opowiem wam też w tym wpisie o produkcie, który mnie rozczarował. Jeśli ciekawią was te kosmetyki, koniecznie czytajcie dalej !
Drugi krem, który pokochałam w kwietniu to Nae Bellezza krem anti age na noc. Powie wam, że kusiła mnie swego czasu ta marka, ale nie przyjrzałam się dokładnie ofercie, a krem złapałam w Rossmannie, bo ma dobry, naturalny skład. Oczywiście zgodnie ze swoim przeznaczeniem wylądował w wieczornej pielęgnacji i sprawdza się genialnie. Przede wszystkim wbrew lekkiej konsystencji, takiej lejącej on jest naprawdę dobrze nawilżającym produktem, nie jest taki cienki, jak wiele produktów o podobnej konsystencji. Skóra po kremie rano jest świetnie nawilżona, promienna i gładka. Wygląda też na bardziej wypoczętą. Przyznam, że podoba mi się to działanie i fajnie, że widać różnice na cerze gołym okiem, co mnie cieszy. Krem również całkiem ładnie pachnie, chyba ziołami, aczkolwiek nie umiem wam powiedzieć, co to takiego dokładnie może być.
Udało mi się wreszcie wziąć za porządne testy mineralnej maski peelingującej Black Quinoa marki Farmona, którą kupiłam z ciekawości, czy jest równie dobra, jak jej saszetkowe siostry, które wpadły do mojej kosmetyczki pierwsze. Wracając do maski black quinoa, traktuję ją głównie jako peeling do twarzy, który świetnie wygładza, usuwa martwy naskórek i oczyszcza twarz, co wyraźnie widać na cerze. Dodatkowo pory są zmniejszone, co bardzo mi się podoba, bo lubię produkty, z takim efektem. Drobinki peelingujące w tej maseczce to ryż, który o dziwo genialnie daje radę, przy tej mega gęstej paście, jaką jest ten kosmetyk. Dla mnie wielki plus i mam nadzieję, że złapię jeszcze białą i czerwoną wersję tych masek, bo są równie interesujące.
Ostatni kosmetyk na dzisiaj to hydrolat mandarynkowy esent, który okazał się rozczarowaniem nie tylko pod względem składu, ale i działania, bo nie robi zupełnie nic. Mogę nim oczywiście spokojnie pryskać twarz, bo nie powoduje nic złego, ale też nie ma żadnych dobroczynnych właściwości, jak się spodziewałam. Cieszę się, że nie kosztował dużo, a opakowanie dało się rozbroić, aby przelać go do butelki z atomizerem, ponieważ dzięki temu łatwiej zaaplikować tę wodę na twarz, aby nadal mogła nic nie robić, ale łatwiej się aplikować. Dla mnie duże NIE i zapewne trafi do jakiegoś zestawienia z produktami, których nie polecam.
I tym akcentem kończymy wpis. Koniecznie napiszcie, czy testowałyście jakieś kosmetyki z moich ulubieńców i jak u was wypadły. Dajcie też znać, jakie produkty interesują was bliżej i warto stworzyć o nich osobną recenzję z dokładniejszymi informacjami :)
Rzeczywiście same kosmetyki do pielęgnacji twarzy :) Bardzo ciekawi mnie ta maska - mam nadzieję, że uda mi się ją dorwać :)
OdpowiedzUsuńTak się złożyło tym razem :) Maskę naprawdę warto mieć, ale na razie nie będę zdradzać zbyt wiele, bo planuję osobną recenzję, w której opowiem o niej dokładnie :)
UsuńSzkoda, że hydrolat tak słabo wypadł, ale ważne, że krzywdy nie zrobił :P O tej masce złuszczającej Farmony słyszę pierwszy raz ;)
OdpowiedzUsuńMaskę bym spróbowała i mimo wszystko ten hydrolat, choć może innej marki? Jakoś od dawna za mną chodzi :)
OdpowiedzUsuńNiestety niczego nie miałam :)
OdpowiedzUsuńNie znam tych kosmetyków ale w pierwszej chwili bardzo zaintrygował mnie hydrolat - uwielbiam hydrolaty! Po przeczytaniu Twojej mini recenzji moje zainteresowanie już nie jest takie duże :P po co mi hydrolat, który nic nie robi...
OdpowiedzUsuń