Witajcie kochane w kolejnym wpisie. Macie tak czasem, że wracacie po latach do pewnych produktów, które kiedyś bardzo lubiłyście, a później przyszły inne bardziej interesujące i dawni ulubieńcy trochę zniknęli w tym gąszczu? U mnie tak jest z rozświetlaczami do twarzy Lovely. Mam wielki sentyment do sławnej wersji w jasnym opakowaniu, ponieważ był to mój pierwszy produkt tego typu. Ostatnio testuję nową już wersję tych rozświetlaczy, a konkretnie glow better. Czy faktycznie glow jest lepsze? O tym przeczytacie w tym poście.
Co, gdzie jak i za ile?
Moja opinia + obietnice producenta
Producent na opakowaniu informuje nas jedynie, że jest to rozświetlacz do twarzy i na tym koniec. I w sumie lepiej, bo będzie mi łatwiej opowiedzieć wam o nim tak po prostu bez odnoszenia się do mniej lub bardziej kwiecistych opisów.
Jak napisałam wam wyżej w kilku słowach wstępu do tego wpisu rozświetlacz Lovely Glow Better to dla mnie taka mała sentymentalna podróż, ponieważ to właśnie od marki Lovely zaczynałam swoją przygodę z takimi kosmetykami, która trwa do dzisiaj właściwie i nie wyobrażam sobie swojego makijażu w nawet najlżejszej wersji bez rozświetlacza.
Wracając jednak do bohatera dzisiejszego posta, czyli wersji glow better to najmniej nadal podoba mi się opakowanie tego kosmetyku, owszem może i jest małe, ale łatwo je zniszczyć, o czym opowiem wam niżej. Sam produkt jak widzicie, ma ciekawe tłoczenie, mnie się trochę kojarzy z żyrafą, choć moja nie jest już idealna, bo użytkowana, co zobaczycie na pewno na zdjęciu niżej. Rozświetlacz zawsze nakładam pędzlem na twarz, na który bardzo łatwo go nabrać i przetransferować na skórę. Co do efektu dla mnie jest on idealny do dziennego makijażu, z tym produktem naprawdę ciężko jest przesadzić, więc możecie. nakładać ile uważacie za stosowne. Ja lubię nałożyć więcej zwykle, co by glow jednak było widać i ten efekt nadal nie jest przesadzony.
Kolor rozświetlacza na cerze jest szampański, w nieco chłodniejszej tonacji, ale nie wybija się to jakoś bardzo i nie kłóci z moim odcieniem cery, więc sądzę, że będzie pasował większości z nas. Niestety na swatchu ciężko wam będzie to dostrzec, bo rozświetlacz jest bardziej złoty na nim.
Opakowanie
Swatche
Na swatchu zapewne niezbyt widzicie tę chłodną nutkę w tym rozświetlaczu, bo wygląda na bardziej złoty, ale wierzcie mi, że ona tam jest. I tutaj też widać, że aparat nieco zjadł glow, ale cóż poradzić.
Podsumowując, to był bardzo miły powrót do ulubionego produktu, bo kosmetyk nadal lubię i jeśli wy też lubicie łatwe w obsłudze rozświetlacze, które nałożycie szybko i łatwo w codziennym makijażu to zdecydowanie warto mieć którąś z wersji czy wybierzecie glow better, czy pink bite albo gold digger zależy już tylko od was. Dla mnie wielkie tak i mogę zaliczyć ten produkt do kosmetyków, do których na pewno będę jeszcze wracać.
Ja mam wersję złotą, jeszcze w starym opakowaniu i uwielbiam! Daje cudowne glow, uwielbiam go używać także kącikach oka :)
OdpowiedzUsuńMoja koleżanka lubi, ja sama tego typu kosmetyków nie używam :)
OdpowiedzUsuńojaaa! co prawda tego nie miałam, ale miałąm ten w złotym opakowaniu :D no ale uwielbiałam go! był rewelacyjny :D fajne są takie powroty na pewno :D
OdpowiedzUsuńJa mam poprzednią wersję, ostatnio namiętnie używam wersję Silver :)
OdpowiedzUsuńMiałam starą, złotą wersję i była bardzo fajna. Pamiętam że używałam jej w tym samym czasie co zaczęłam Mary Lou. Jednak Mary bardziej podbiła moje serce bo używam do tej pory. Póki co nie planuję wracać do rozswietlaczy lovely bo lista rozświetlaczy do przetestowania jest długa. Zresztą jak cała wish lista kolorówkowa :D
OdpowiedzUsuń